mercredi 28 avril 2010


UWAGA NA PRODUKTY PODOBNE!!!!!!



Jeszcze za dawnych czasów, minionej, niechlubnej epoki komunistycznej obywatela Edwarda Gierka, znana firma Wedel produkowała doskonałą czekoladę i kakao. Było powszechnie wiadomo, że przy np. biegunce można było dziecku podać trochę czekolady i był spokój.

Wraz z nadchodzącym kryzysem, spowodowanym wojną w Afganistanie i naszą braterską pomocą dla walczących, głownie w postaci żywności i odzieży [buty, mundury itd] pojawiły się wyroby czekoladopodobne, masłopodobne czy kakaopodobne.

Ale nawet wojskowa junta, trzymająca przez 10 lat ster władzy, nie odważyła się na tworzenie nowomowy i każdy obywatel wiedział, czy kupuje czekoladę ,czy też wyrób czekoladopodobny; czy kupuje masło, czy wyrób masłopodobny.

Potem przyszedł rok 1990 i wszystko zaczęło się zmieniać. Zniknęły wyroby naturalne, a pod pojęciami ogólnie znanymi i utrwalonymi w społeczeństwie pojawiły się jakieś substytuty np. czekolada po złotówce czy też po dwa złote – rzekomo prawdziwa. Niektóre z tych produktów np. czekolady z mleczka alpejskiego, jak głosiła plotka, robione były pod Warszawą i ich zawartość niewiele miała wspólnego z czekoladą, prócz nazwy.

Pojawiła się jakaś biała czekolada szwajcarska, czyli wyrób produkowany z odpadów poprodukcyjnych prawdziwej czekolady plus chemia. Ile to bowiem chemii trzeba włożyć do produktu, aby z czarnego ziarna kakaowego otrzymać białą papkę.

W tej chwili to strach podawać dzieciom ten produkt, ponieważ nie ma żadnych prac naukowych ani medycznych, jak te wszystkie dodatki chemiczne, spożywane przez dłuższy okres, wpływają np. na odporność dzieci czy ich przemianę materii. Jeszcze gorzej wygląda informacja, jak ta chemia wpływa na płód, czyli brak odpowiedzi na proste pytanie : czy kobieta w ciąży może zjadać taki wyrób.

I komu przeszkadzało dalsze nazywanie tych produktów czekoladopodobnymi, zamiast oszukiwania ludzi kupujących te podróbki jako prawdziwą czekoladę? Proszę zauważyć, że jak ktoś podrobi np. spodnie Wrangle to mu je konfiskują i palą a tutaj nic.

I proszę zauważyć Drogi Czytelnik, że istniejące systemy ochrony społeczeństwa, stosunkowo dobrze opłacane przez to społeczeństwo, np. prokuratura, cały wymiar sprawiedliwości, różne San-epidy zupełnie zignorowały taką samowolę producentów i nigdzie nie ma publikacji z wykazem tych fałszerstw.

Jeszcze dalej posunął się przemysł mleczarski. Najpierw zginął produkt krowi o nazwie mleko, a pojawiło się zabielane świństwo o 0.5% – 1% – 2% czy też 3.2% tłuszczu. Wiadomo, że prawdziwe mleko ma od 4% do 5% tłuszczu. I tak naprawdę wcale nie chodzi o ten tłuszcz, rzekomo szkodliwy, ale o rozpuszczalne w nim witaminy A, D, K i E.

Brak jakichkolwiek informacji na temat zawartości tych elementów w sprzedawanym produkcie. Brak jakichkolwiek prac naukowych i medycznych opisujących co się dzieje w organizmie człowieka będącego w stałym niedoborze podstawowych witamin. Wiadomo bowiem powszechnie, że człowiek sam nie wytwarza tych witamin. A zupełnie nie wiadomo ile witamin pozostaje w tym zabarwionym płynie.

Około roku 1992/92 zrobiono następny skok i poddano mleko na kilka sekund temperaturze ok. 141 C. Nazwano ten produkt mlekiem UHT:
[http://www.sfd.pl/Mleko_%C5%9Bw

ie%C5%BCe_wygrywa,_UHT_przegrywa-t323301.html]
oraz
[http://resmedica.pl/archiwum/zdart79910.html ]
i stwierdzono, że ten substytut mleka jest pełnowartościowym produktem. A swoją drogą jak takie głupoty mogą się znajdować w czasopiśmie “Żyjmy dłużej”? UHT ma gwarancję kilku miesięcy. Znając fizyczne możliwości ogrzania takiej ilości płynu trudno sobie wyobrazić, w jaki to niby sposób temperatura ma w całej kadzi uzyskać tę samą wartość. Innymi słowy – są miejsca w których temperatura jest wyższa i miejsca o niższej temperaturze. A jak potem błyskawicznie to oziębić do 20 stopni? Każdy PT Czytelnik może sam przeprowadzić takie doświadczenie podgrzewając np. talerz zupy w mikrofalówce. Po kilkunastu sekundach zauważy, że przy brzegach zupa może być ciepła, a w środku jest jeszcze zimna..

Skutki natomiast takiego konserwowania produktu zwanego mlekiem widzimy na codzień. Po wlaniu tego płynu do słoika i odczekaniu kilku dni, zamiast z iadłego mleka mamy ciemną, nierzadko cuchnącą ciecz. I w ten prosty sposób zlikwidowano z rynku doskonały produkt spożywczy jakim było z siadłe mleko. Kto jeszcze dzisiaj pamięta smażone ziemniaki z siadłym mlekiem? Oj marzy się czasami to, marzy.

Co prawda możemy kupić coś co nosi nazwę zsiadłego mleka, jogurtu, czy kefiru, ale jak to się ma do starego smaku domowego mleka? Wszystkie te produkty mają bowiem wspólną co najmniej jedną cechę. Jest nią smak. A jest to smak chemii. A ludzie z chorobą wrzodową żołądka mają dodatkowe dolegliwości bólowe.

Oczywiście brak jakichkolwiek naukowych czy też medycznych publikacji opisujących długoterminowe skutki spożywania tej chemii, ani przyswajania tak pomieszanej chemii z pozostałą zawartością naturalną produktu mlecznego.

Istnieje natomiast zbieżność czasowa. W około 3-5 lat po wprowadzeniu produktu zwanego mleko UHT pojawiła się choroba zwana osteoporozą, czyli niedobór wapna w organizmie.
Tak więc wynika, że po podgrzaniu do temperatury 141 C wapń staje się nieprzyswajalny dla organizmu człowieka. Rodzi się więc pytanie jakie będą skutki picia takiego napoju dla młodego pokolenia po kilku, kilkunastu latach.

Innym problemem przemysłu mleczarskiego w nowej epoce po 1990 roku, są sery. Nagle nie wiadomo dlaczego wszystkie sery smakują tak samo. Każdy jest bardzo słony. A po kilku dniach od rozpakowania folii i odparowaniu nadmiaru wody wręcz nie daje się go jeść.

Problem sprowadza się do konserwacji. Otóż w celu przyspieszenia produkcji i wydłużenia czasu ważności produktu do spożycia, trzeba “ładować” w sery środki konserwujące. Większość środków konserwujących jet szkodliwa i ustalono dopuszczalne normy faszerowania produktu spożywczego tymi chemikaliami. A sól jest dobrym konserwantem i nie ma normowanego dopuszczalnego stężenia. Już dawno stosuje się ją w USA i Unii Europejskiej bez ograniczenia.

Bardzo ciekawym jest fakt, ze ten wzrost zawartości soli w produktach spożywczych pojawił się w tym samym okresie co prace kardiologów winiące sól za wzrost zachorowań na nadciśnienie u ludzi. Otóż obserwujemy zupełny brak zainteresowania tą korelacją odpowiednich służb medycznych organów odpowiedzialnych z zdrowie.

I tak z jednej strony Rząd cały czas podkreśla, że wydaje coraz więcej na leczenie, szczególnie chorób przewlekłych, a z drugiej strony pozwala na wzrost zachorowań na ciężkie – nierzadko śmiertelne – choroby poprzez brak reakcji na niewątpliwy wzrost zagrożenia czynnikami ryzyka w środowisku. Na ten wzrost czynników szkodliwych przeciętny obywatel nie ma wpływu, bowiem na produkcie brak informacji o zawartości procentowej soli. Uniemożliwia to nawet znającemu problem człowiekowi dokonanie wyboru.

Z kolei nie jest prawdą twierdzenie o wzroście wydatków na leczenie, ponieważ w stanie wojennym leczenie pochłaniało 10.5% PKB, a po reformie doskonałego ekonomisty Balcerwicza -Sachsa lub odwrotnie] na zdrowie obecnie przeznacza się około 4% PKB.

Tak więc wniosek jest jednoznaczny o dopuszczeniu produktu do sprzedaży decydują względy pozamerytoryczne. [Autor użył bardzo uprzejmego określenia. My nazwiemy je po imieniu: chodzi o łapówy i tyle - admin]

Jeszcze większy problem stanowią wyroby potocznie zwane chlebem. To co się dzisiaj sprzedaje nawet nie leżało koło chleba. Jest to typowy produkt chlebopodobny. Dlaczego? A to proste. Prawdziwy chleb jest produkowany na zakwasie i wypiekany w piecu opalanym drewnem lub węglem. Zapewniano w ten sposób odpowiednią temperaturę wypieku. Obecnie przynosi się pulpę, czyli mieszaninę różnych składników, w większości nieznanych zjadaczowi, dodaje się do tego wody i po podzieleniu na odpowiedniej wielkości porcje wrzuca na taśmę i do pieca elektrycznego. Zarówno temperatura wypieku, jak i jego czas są zdecydowanie różne od starej sprawdzonej technologii. Ta zmiana sposobu wypieku i składu pieczywa powoduje, że coraz więcej ludzi ma problemy gastryczne po zjedzeniu takich produktów.

Wręcz spotyka się pacjentów, którzy mogą jeść tylko określony rodzaj chlebopodobnego pieczywa , ponieważ po zjedzeniu innego mają zgagę i odbijanie.

Najsilniej te objawy uwidoczniły się u ludzi lubiących spożywać tzw. czarny chleb. np. pumpernikiel. Po 1990 roku zmieniono recepturę produktu i spora część pacjentów musiała zrezygnować z jego spożywania, ponieważ dostawała zgagi i bólów żołądka.


Smacznego!
Przykładem dobitnie unaoczniającym wpływ rozmaitych dodatków dodawanych do pieczywa jest historia piekarza z Wilna. W latach 90- przesyłał do Gdańska “czarny chleb” prosto z Wilna 2 razy w tygodniu autobusem rejsowym. Pieczywo było wspaniale i nie wysychało przez tydzień. Chłop się dorobił i otworzył zakład pod Gdańskiem. Tutaj zapoznał się z “nowoczesną” produkcją i niestety zmienił recepturę. Starzy klienci musieli zrezygnować z jego produktów, ponieważ występowały te same dolegliwości co po innych chlebach sprzedawanych w Gdańsku.

Oczywiście nie muszę dodawać, że żadnych prac naukowych ani medycznych dotyczących spożywania takiego chlebopodobnego produktu nie ma. I nikt nie może powiedzieć, co się stanie z młodymi ludźmi jedzącymi taką watę.

Jeszcze gorzej wygląda sprawa z produktami chlebopodobnymi nafaszerowanymi tzw. dodatkami; orzechami, ziarnem. Ilość chemii , która pozwala powiązać te wszystkie dodatki ze zbożem jest bardzo duża. Można stwierdzić, jednoznacznie, że dietetycy namawiający chorych do jedzenia takiego gruboziarnistego, chlebopodobnego pieczywa działają na szkodę chorego.

Innym rodzajem nieprawidłowości w produkcji pieczywa jest dodawanie do niego wodorotlenku glinu. Związek ten wiąże wodę w chlebie. Wiadomo, że woda jest tania. Tysiąc kg wody kosztuje ok. 5 złotych. A 1000 kg mąki kosztuje ok 700 zł. Jeżeli w naszym produkcie jest dużo wody, to oczywiście więcej zarabiamy. W dodatku wszystko jest legalne i nikt nie może się do nas przyczepić.

Jak łatwo można sprawdzić, czy wyrób chlebopodobny zawiera wodorotlenek glinu? Wydaje się,że najprostszym sposobem jest obserwacja jak szybko po przekrojeniu produkt wysycha. Wystarczy przekroić chleb. Jeżeli po kilku godzinach zaczyna się suchy kruszyć to znaczy że “ulepszaczem” był wodorotlenek glinu. Chleb wyprodukowany w tradycyjny sposób zachowuje świeżość przez kilka dni.

Problem dodawania niewłaściwych dodatków do produktów spożywczych nie jest problemem tylko w Polsce. Zaczął się on w USA i już przed wielu laty przyszedł do Europy. Np. we Francji już w (chyba) 1994 roku Zgromadzenie Narodowe przyjęło ustawę o chlebie. Chlebem wolno nazywać tylko i wyłącznie pieczywo powstałe na zakwasie. Polska jest rajem dla wszelkiego rodzaju dezinformatorów. Żadna ze służb rządowych nie informuje opinii publicznej o stwierdzonych nieprawidłowościach. Nawet jak znaleziono dużą partię starego mięsa w sklepach, to nie podano nazwy sklepów. Być może ma to związek ze słynną publikacją z 1971 roku zwaną raportem Klubu Rzymskiego. Ta samozwańcza organizacja zakładała, że Polska powinna być zamieszkała przez co najwyżej 15 – 17 milionów ludzi i stanowić zaplecze siły roboczej dla Europy. Wypada nadmienić, że w Klubie tym Polskę reprezentował “wybitny” filozof żydowskiego pochodzenia, cudem uratowany przez Polaków w czasie okupacji, z rodowodem służb specjalnych, Leszek Kołakowski[http://pl.wikipedia.org/wiki/Leszek_Ko%C5%82akowski].

Jak można się przekonać śledząc roczniki demograficzne, liczba ludności w Polsce nie tylko się nie zwiększa ale systematycznie maleje. Minimalna dzietność kobiet w miastach jeszcze w latach 80-ych wykazywala ujemny przyrost naturalny, a jak wiadomo ok 80% ludności żyje obecnie w miastach.
I ja łatwo to można zauważyć, żaden z kolejnych Rządów Rzeczypospolitej od 20 lat nie prowadzi polityki prorodzinnej podając jako powód brak środków, co jednak nie przeszkadza dawać prezesom firm po 950 000 złotych miesięcznie.

Kolejnym problemem wyrobów …podobnych są produkty mięsopodobne np. kiełbasy http://pl.wikipedia.org/wiki/Kie%C5%82basa.

Od kiedy to drodzy panowie Ministrowie Rolnictwa [przeważnie z PSL, a więc chłopy znające się na rzeczy] produkty zawierające 80 % zieleniny mają prawo nosić nazwę kiełbasy?

Nowomowa, czyli nadawanie starych nazw nowym produktom, zaczęło się po rewolucji masońskiej w Rosji po 1917 roku. Niestety wbrew twierdzeniom obecnych polityków, że komunizm minął ta zaszłość pozostała. Obecnie nagminne jest dodawanie do różnego rodzaju produktów zwanych kiełbasami papki sojowej lub wodorostów z Morza Irlandzkiego lub innych glonów. Nota bene zbieranych z miejsc do których uchodzą ścieki z elektrowni atomowych.

Jaka zawartość soi i wody powoduje, że z jednego kilograma mięsa można otrzymać 2.20 kg szynki? Odpowiedz cobie Szanowny Czytelniku sam. Te wszystkie prasowane szynki to wyroby kiełbasopodobne, praktycznie zawierające minimalne ilości białka zwierzęcego . Wypada przypomnieć w tym miejscu, że białko zwierzęce jest w naszej “kuchni” jedynym źródłem łatwo przyswajalnego przez organizm człowieka żelaza. Brak żelaza stwierdza się wśród dzieci, zapychanych przez nowowczesne matki popkornem i chipsami [brak żelaza to anemia].

I znowu wymaga podkreślenia fakt, że brak prac medycznych i naukowych nad skutkami takiego fatalnego karmienia. Już teraz pediatrzy ostrzegają przed “epidemią” otyłościi wśród dzieci i młodzieży co występuje nagminnie u Amerykanów karmionych tymi świństwami od dziesięcioleci.

Wiadomo także powszechnie, że w USA testuje się obecnie nowe środki spożywcze otrzymywane genetycznie, chociaż udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że tak sztucznie modyfikowane rośliny nie zapewniają należytej odporności spożywającym je ludziom.

Te wszystkie modyfikacje laboratoryjne żywności , dodawane, bez należytej kontroli substancje chemiczne powodują coraz większe zniszczenie w naszych organizmach. Można to łatwo udowodnić np. przeprowadzając porównanie liczby plemników u mężczyzn przed 50 laty i obecnie. Przed pół wiekiem uważano, że w jednym ejakulacie prawidłowa liczba plemników to 300 milionów. Uznawano także ludzi mających poniżej 50 milionów plemników, w jednym wytrysku, za bezpłodnych. Obecnie trudno znaleźć facetów mających 300 milionów plemników. Normą jest 100 milionów czyli 300% mniej. Natomiast za bezpłodnych uważa się mężczyzn z liczbą plemników ok 12.5 miliona czyli aż 400% mniejszą. Wiadomo, że bezpłodność z przyczyn “męskich” jest coraz powszechniejsza i bardziej trudna do leczenia.

Niestety większość tzw. biznesmenów najczęściej odżywia się w fastfoodach spożywając produkty o niewiadomym składzie chemicznym. Np kisiel czy budynie Dr Oetkera są to wodniste papki do picia, a nie produkty które jedliśmy łyżeczkami.

Będzie jeszcze gorzej. W szkolach zamiast nauki gotowania uczy się nikomu niepotrzebnej wiedzy o Unii Europejskiej czy innych tego rodzaju ponadnarodowych organizacjach . W tej sytuacji dzieci po przyjściu ze szkoły zamiast normalnego ciepłego obiadu spożywają produkt o nazwie hamburger. A punktem szczytowym tej hipokryzji jest fakt, że Państwowy Inspektor Sanitarny nie chce udostępniać składu tych wszystkich produktów zasłaniając się tajemnicą handlową. Tylko kogo i czego dotyczącą. Jest to jawne łamanie prawa, ponieważ nawet UE wymaga umieszczania na opakowaniu składu chemicznego produktu. Z niewiadomych powodów takie produkty jak sery, mleko, kiełbasy, chleby zostały zwolnione z tego obowiązku za zgodą polskich instytucji kontrolnych.

Dlaczego? Jakie względy pozamerytoryczne zadecydowały o tym? Dlaczego np. na stronie internetowej Głównego Inspektora Sanitarnego nie ma rubryki zawierającej wyniki analiz wymienionych produktów ?

Dr Jerzy Jaśkowski
FRECH.www. frech.pl
Gdańsk 21.04.2010

Aucun commentaire:

Enregistrer un commentaire